Religia - artykuły

Na tej stronie znajdują się artykuły 

poruszające sprawy bieżące,  warte zastanowienia i przemyślenia 

 

spis treści:

1. Profesol Zoll o aborcji w świete obecnej konstytucji 

2. Finanse Kościoła w Polsce (blok artykułów)

3. Możliwe skutki zdrowotne stosowania zapłodnienia "in vitro" (blok artykułów)

4. Papież Franciszek odpowiada na pytania młodych

 

 4. Papież Franciszek odpowiada na pytania młodych

Do dochowania wierności powołaniu do małżeństwa bądź do życia konsekrowanego wezwał młodych z regionu Umbrii papież Franciszek podczas spotkania z nimi 4 października na placu przed bazyliką św. Franciszka w Asyżu.

Przypomniał im również o potrzebie oparcia się na Ewangelii w działalności społecznej i w życiu codziennym. Był to ostatni punkt publicznego programu wizyty Ojca Świętego w tym mieście, później był on jeszcze gościem miejscowej wspólnoty zakonnej, ale spotkanie to miało charakter prywatny.

Przemówienie papieża było odpowiedzią na cztery pytania zadane mu wcześniej przez młodzież. Franciszek wyraził radość, że jako pierwsi zapytali go młodzi małżonkowie, co dało mu okazję do przedstawienia kilku uwag na temat małżeństwa, rodziny i powołania.

„Małżeństwo jest prawdziwym i właściwym powołaniem, podobnie jak kapłaństwo i życie zakonne” – przypomniał Ojciec Święty. Wyjaśnił, że „dwoje chrześcijan, którzy się pobrali, rozpoznali w swej historii miłości wezwanie od Pana, powołanie do utworzenia z dwojga – tego, co męskie i żeńskie – jednego tylko ciała i jednego życia”. A sakrament małżeństwa umacnia tę miłość łaską Bożą, zakorzenia je w samym Bogu i dzięki temu darowi, mając pewność powołania, można być pewnym, nie bać się niczego, stawić czoła wszystkiemu, razem! – dodał papież.

Zwrócił uwagę, że nasi rodzice, dziadkowie i pradziadkowie, chociaż pobierali się często w trudniejszych warunkach niż obecnie, niekiedy w czasie wojny lub tuż po niej bądź jako imigranci, czerpali siłę z tej pewności, że Pan jest z nimi, że Bóg pobłogosławił rodzinę swym sakramentem oraz że błogosławiona jest również misja wydawania na świat dzieci i wychowywania ich. Dzięki temu mogli pokonywać najcięższe próby, była to prosta pewność, ale prawdziwa, tworząca kolumny wspierające ich miłość – podkreślił Franciszek.

Zaznaczył, że młodzi ludzie też potrzebują dzisiaj tej podstawy moralnej i duchowej, aby budować dobro, ale niestety podstawy tej nie zapewniają już rodziny ani tradycja społeczna. Co gorsza, obecne społeczeństwo stawia na pierwszym miejscu bardziej prawa jednostki niż rodziny oraz więzi, które trwają jedynie do pojawienia się trudności. Dlatego też często mówi się o stosunkach małżeńskich i rodzinnych w sposób powierzchowny i błędny – ubolewał papież.

Przypomniał, że Duch Święty wzbudza wciąż nowe odpowiedzi na nowe wymagania i tak oto mamy w Kościele kursy przedmałżeńskie, parafialne grupy młodych małżeństw, ruchy rodzinne itp. Są one punktami odniesienia dla wszystkich: młodych poszukujących, par małżeńskich przeżywających kryzys, rodziców mających trudne relacje z dziećmi i odwrotnie. „Wyobraźnia Ducha Świętego jest nieskończona!” – dodał z uśmiechem Franciszek.

Zachęcił swych młodych słuchaczy, aby nie lękali się postawić ostatecznych kroków w życiu w postaci małżeństwa, aby pogłębiali swą miłość, modlili się, dobrze się przygotowali do tej drogi życiowej, a przy tym aby zaufali Panu, który nigdy nie zostawi ich samych. „Sprawcie, aby wszedł On do waszego domu jak członek rodziny, On zawsze będzie was wspierał” – życzył Ojciec Święty.

Zaznaczył następnie, że istnieje jeszcze inne powołanie – do celibatu i dziewictwa dla Królestwa Niebieskiego. Jest to doświadczenie samego Jezusa, a to, jak można je rozpoznać i za nim pójść, stanowi odpowiedź na trzecie pytanie. Papież wyjaśnił, że w tym celu trzeba się modlić i kroczyć w Kościele, a te dwie sprawy idą razem i wzajemnie się przeplatają.

„U początku każdego powołania do życia konsekrowanego leży zawsze mocne doświadczenie Boga, które się pamięta całe życie. Nie można go wyliczyć ani zaprogramować” – zapewnił mówca. Dodał, że to wprawdzie Bóg powołuje, ale ważne jest też pozostawanie w codziennej relacji z Nim i wsłuchiwanie się w milczeniu przed tabernakulum w Jego głos.

Podkreślił ponadto, że tu, w Asyżu nie potrzeba słów o miłości i zaufaniu do Boga, bo mówią tu Franciszek i Klara, „ich charyzmat nadal przemawia do wielu młodych ludzi na całym świecie, do chłopców i dziewcząt, które zostawiają wszystko, aby iść za Jezusem drogą Ewangelii”.

Odpowiadając na pytania dotyczące zaangażowania społecznego w obecnym okresie kryzysu i na temat ewangelizacji, Ojciec Święty zachęcił młodzież Umbrii do niesienia światu Ewangelii. Zaznaczył, że dotyczy to nie tylko życia religijnego, ale człowieka we wszystkich jego wymiarach oraz świata, społeczeństwa, ludzkiej cywilizacji.

"Ewangelia jest zbawczym orędziem Boga dla ludzkości" – stwierdził papież. Zaznaczył, że nie są to puste słowa, bo ludzkość naprawdę potrzebuje zbawienia. Widzimy to codziennie, przeglądając gazety lub oglądając wiadomości w telewizji, ale widzimy to także wokół nas, w ludziach, w sytuacjach. "Widzimy to także w nas samych. Każdy z nas potrzebuje zbawienia!" – powiedział Franciszek. Wyjaśnił, że chodzi o zbawienie od zła obecnego w świecie.

Nie jest ono nieprzezwyciężalne, a chrześcijanin nie jest zrezygnowany w obliczu zła. Tajemnicą chrześcijan jest prawda, że Bóg jest większy niż zło: jest On nieskończoną miłością, bezgranicznym miłosierdziem i to ta Miłość zwyciężyła zło u samego korzenia przez śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Z Nim możemy walczyć ze złem i zwyciężać je każdego dnia - podkreślił papież.

Wskazał następnie, że Ewangelia budzi wiarę, prowadzi do ewangelizacji oraz zachęca do przemieniania świata według Bożego planu – oto chrześcijańska inspiracja życia społecznego. "Są to dwa aspekty tej samej misji: niesienie Ewangelii świadectwem naszego życia przemienia świat! Tą drogą trzeba iść!" – zaznaczył papież. Wskazał na przykład św. Franciszka, który niosąc Ewangelię, sprawił, że wiara wzrastała, odnowił Kościół a zarazem społeczeństwo i uczynił je bardziej braterskim, ale zawsze za pomocą Ewangelii.

Ojciec Święty zachęcił młodzież Umbrii, by z Ewangelią w sercu i w ręku świadczyła o wierze. "Nieście Chrystusa do swych domów, głoście Go wśród przyjaciół, przyjmijcie Go i służcie Mu w ubogich. Przekażcie Umbrii orędzie życia, pokoju i nadziei!" – zaapelował Franciszek na zakończenie swego przemówienia.

3. In vitro się zemści

 Joanna Bątkiewicz-Brożek


Dzieci poczętych metodą in vitro nie chroni prawo. Można je mrozić, wylewać ze ściekami, a matka w każdej chwili może zrezygnować z implantacji embrionu. A do poradni w Polsce zgłaszają się już pierwsze dzieci poczęte w szkle z genetycznymi uszkodzeniami.

Prof. Alina Midro, genetyk kliniczny z Uniwersytetu Medycznego W Białymstoku


 

W Białymstoku zakończyła się Międzynarodowa Konferencja Naukowa o godności życia. W eleganckich salach Pałacu Branickich, w siedzibie Uniwersytetu Medycznego zebrali się lekarze – prawie pół tysiąca z Europy (m.in. z Irlandii, Węgier, Rumunii i Ukrainy) i z Polski – oraz prawnicy i ekonomiści z NFZ. Razem z etykami jednym głosem mówili przeciw in vitro. Padały argumenty rzeczowe, wyniki badań, analizy prawne. I wyłoniła się z tego mało optymistyczna prognoza dla przyszłości ludzkości. Fakty mówią same za siebie. Jak podkreślił dr Tadeusz Wasilewski, przytaczając dane za prestiżowym czasopismem ginekologicznym „Human Reproduction”, sztuczne zapłodnienie zwiększa o 30–40 proc. ryzyko wystąpienia wad wrodzonych u dzieci. Wskaźniki zdrowia u dzieci poczętych w szkle są znacznie niższe niż u poczętych naturalnie, wysoki jest też poziom śmiertelności okołoporodowej tych dzieci. Nikt nie informuje o tym rodziców zgłaszających się do in vitro, mówił ginekolog, który sam przez lata pracował w programie in vitro.

Bomba z opóźnionym zapłonem

Do polskich przychodni zgłaszają się rodzice z dziećmi, u których rozpoznaje się nieodwracalne schorzenia genetyczne. Dzieci te poczęto in vitro. Umrą w najbliższych latach.

– Kiedy przy zapłodnieniu pozaustrojowym wpychamy plemnik do komórki jajowej, nie wiemy, czy jest ona dojrzała i przeprogramowana w zakresie tzw. procesów epigenetycznych, i tak dochodzi do zaburzeń – mówi prof. Alina Midro z UM w Białymstoku. – Przy in vitro, kiedy brak tzw. matczynego zabezpieczenia, czyli odpowiedniego ciepła, ciemności, a do zapłodnienia dochodzi przy świetle, energii, która zmienia niektóre procesy biochemiczne, ryzyko zmian genetycznych jest duże – dodaje.

Profesor Midro jest światowej sławy ekspertem genetyki klinicznej, należy m.in. do międzynarodowej Komisji Genetyki w European Health Committee Rady Europy. Zaczynają się do niej zgłaszać rodzice z chorymi dziećmi. – Dopiero w wywiadzie u jednej z par, u której dziecka rozpoznałam tzw. zespół Beckwitha i Wiedemanna (BWS), okazało się, że jest ono z in vitro. U tego dziecka wystąpiła nadmierna masa ciała, asymetria, przerost języka. Może dojść do przepukliny powłok brzusznych oraz deformacji twarzy. Mały pacjent ma zwiększoną predyspozycję do nowotworów.

– Już u owcy uzyskanej sztucznie wiedzieliśmy, że jest zbyt gruba. A u człowieka pojawił się zespół BWS i można było to przewidzieć – dodaje prof. Midro.

Ośrodki brytyjskie w 2003 r. potwierdziły, że techniki wspomaganego rozrodu zwiększają ryzyko wystąpienia BWS. Badania prowadzą też Duńczycy. Wyliczyli, że u dzieci poczętych in vitro ryzyko wystąpienia zespołu Beckwitha i Wiedemanna jest 10-krotnie większe niż u poczętych naturalnie.

– Podobnie rzecz ma się z zespołem Russela i Silvera. Dzieci

mają asymetrię ciała, niską masę urodzenia, niski wzrost, duży obwód głowy, trójkątny kształt twarzy, problemy logopedyczne. W dzieciństwie mogą pojawić się takie objawy jak częste refluksy z żołądka, zaburzenia w funkcjonowaniu układu moczowo-płciowego – wylicza prof. Midro.

W warunkach laboratoryjnych zakłóceniu ulegają mechanizmy segregacji chromosomów w trakcie powstawania komórek rozrodczych, podczas wnikania plemnika do komórki jajowej. Skutkuje to konkretnymi efektami klinicznymi, jak obumieranie dziecka w okresie prenatalnym czy urodzenie dziecka ze schorzeniami. – Niektóre zmiany, jak np. zaburzenia mowy, mogą się pojawić dopiero w wieku szkolnym – tłumaczy prof. Midro.

– In vitro to bomba z opóźnionym zapłonem – przestrzega dr Wasilewski.

Prawna pustynia

Dr Tadeusz Wasilewski pokazał szokujący slajd. Dziecko poczęte w szkle zadające pytania: „Gdzie jest moja mama? Gdzie są moi bracia i siostry? Jak długo będę musiał być zamrożony? Czy przeżyję?”.

Z dzieckiem poczętym w warunkach laboratoryjnych można zrobić dziś w Polsce wszystko: zamrozić, wylać je ze ściekami do zlewu. Embriony zamrożone tracą siły witalne, rzadko udaje się je implantować do łona matki. Większość kobiet nie chce też implantacji zamrożonych dzieci. Brak regulacji prawnych chroniących życie od poczęcia w szkle skutkuje masową zagładą tysięcy dzieci. – Nierzadka jest sytuacja, kiedy matka w ostatniej chwili odmawia transferu embrionu ze szkła do macicy – mówi Agnieszka Pietraszko-Gryń, prawnik. – Ojciec nie ma prawa do sprzeciwu. Jego zgoda wymagana jest tylko w pierwszym etapie in vitro, a więc na wprowadzenie plemnika do komórki jajowej. Implantacja embrionu zaś do organizmu matki bez jej zgody traktowana jest jako naruszenie jej praw osobistych. W myśl zapisu art. 5 Konwencji bioetycznej przyjętej przez Radę Europy w 1997 r. zakazane jest „przeprowadzenie jakiejkolwiek interwencji medycznej bez swobodnej i świadomej zgody osoby jej poddanej”.

Przepis ten interpretuje się tylko na korzyść kobiety, nie dziecka. Embrion świadomej zgody na zabieg wydać nie może. Ale właśnie dlatego powinien być objęte ochroną. – Intryguje mnie też pytanie, czy brak możliwość sprzeciwu męża wobec implantacji embrionu jego żonie wynika z ochrony embrionu czy ochrony tzw. nietykalności cielesnej kobiety przed jej własnym, poczętym za jej wolą, dzieckiem – dodaje Pietraszko-Gryń.

Choć w Polsce mamy do czynienia z niezrozumiałym opóźnianiem prac nad ustawą bioetyczną, agituje się, by in vitro było refundowane z budżetu państwa. Argumenty przeciw temu, podkreślające, iż tak będziemy finansować zabijanie dzieci oraz program, który nie ma nic wspólnego z leczeniem, są oczywiste, choć nie do wszystkich przemawiają. Może więc liczby przemówią. – Jeśli in vitro skuteczne jest tylko w 5 proc. przy jednym podejściu, to odpowiedź na pytanie o jego opłacalność jest oczywista – mówi Dariusz Wasilewski, który zajmuje się zarządzaniem w opiece zdrowotnej. Badania we Francji, Rosji i we Włoszech wykazały, że u dzieci po in vitro do 5 lat wykonuje się dwukrotnie więcej zabiegów chirurgicznych. A to kosztuje. Wyższe są też koszty porodów, bo dzieci rodzą się z niższą masą urodzeniową. – Rocznie budżet państwa in vitro kosztowałoby ponad 300 mln zł. To całkowity przychód branży medycznej w Polsce.

Konferencja odbywała się w miejscu, gdzie pracuje także prof. Szamatowicz, nieopodal kliniki in vitro. – Białystok musi być miastem miłosierdzia – zakończył dr Wasilewski, były uczeń Szamatowicza. – Dziś wiem, że wiedza nie wyklucza wiary i odwrotnie.

 

 

 

Za in vitro zapłacą potomkowie 

 

Przemysław Kucharczak

Znam kulisy powstawania in vitro. Wiem, jakie kryją się za tym niegodziwości. Mówię in vitro "nie", ponieważ jestem genetykiem – mówi prof. Alina Midro. Przeciw sztucznemu zapłodnieniu jest wielu znanych naukowców, lecz media nie nagłaśniają ich wypowiedzi.


 

Kiedy znani profesorowie przedstawiają naukowe argumenty przeciw in vitro, największe media albo ich wypowiedzi przemilczają, albo wpadają w histerię. Histeria polega na hałaśliwej próbie udowodnienia, że naukowiec nie ma prawa być przeciw in vitro. Ta druga reakcja dotknęła prof. Janusza Gadzinowskiego, kierownika Katedry i Kliniki Neonatologii Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Profesor napisał przedtem list do parlamentarzystów, w którym zwrócił im uwagę, że sztucznemu zapłodnieniu częściej towarzyszą ciąże mnogie z ryzykiem przedwczesnego porodu, a poczęte in vitro dzieci są częściej dotknięte przez wady wrodzone.

 Zamiast podjąć dyskusję na argumenty, poznańska „Gazeta Wyborcza” natychmiast zażądała wyjaśnień od przełożonego prof. Gadzinowskiego, jakim prawem naukowiec napisał coś takiego. Przestraszony rektor Uniwersytetu Medycznego zaczął tłumaczyć, że „profesor nie powinien firmować nazwą uczelni swoich prywatnych opinii”. Rektor zapewnił też, że już sobie z profesorem Gadzinowskim porozmawiał. Krytycznie o profesorze wypowiedział się nawet, przyciskany przez gazetę... rzecznik wojewody wielkopolskiego, tak jakby znał się na medycynie lepiej niż profesor. Tymczasem gdy w 2008 r. profesorowie popierający in vitro wysyłali do Sejmu list „Stwórzmy nowoczesne państwo reprodukcyjne”, nikomu nie przeszkadzało, że w wolny sposób wyrażają swoje opinie. A wśród podpisanych był też prof. Pawełczyk właśnie z UM w Poznaniu.

Naukowcy to ciemnogród?
Argumenty przeciw in vitro wysuwają jednak też inni naukowcy, którzy również są cenieni w środowisku naukowym. Nie wszyscy wystraszyli się publicznego napiętnowania, jakie spotkało prof. Gadzinowskiego. – Mnie media w debacie o in vitro oszczędzają, bo jestem genetykiem od 40 lat zajmującym się problemami bezdzietności – mówi prof. Alina T. Midro, kierownik Zakładu Genetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku i członek międzynarodowej Komisji Genetyki ekspertów w European Health Committee (CDSP) Rady Europy w Strasburgu. Prof. Midro podpisała w październiku list stu naukowców, skierowany do parlamentarzystów. W liście napisali: „Apelujemy o wprowadzenie ustawowego zakazu stosowania procedury in vitro jako drastycznie niehumanitarnej oraz o szerokie upowszechnienie naprotechnologii i zapewnienie jej pełnej refundacji z NFZ”. Media ten list w większości przemilczały. Białostocki „Kurier Poranny” poprosił o komentarz głównego promotora in vitro w Polsce, emerytowanego prof. Szamatowicza, który podpisanych pod listem profesorów nazwał „ciemnogrodem”.

Prof. Alina Midro komentuje: – Mnie argumentów przeciw in vitro nauczył słynny francuski naukowiec, prof. Jerôme Lejeune. Prof. Lejeune wraz z zespołem dokonał przed 51 laty odkryć, które zapoczątkowały rozwój całej cytogenetyki klinicznej. Przed śmiercią w 1994 roku zdążył napisać apel do naukowców, który jest apelem również przeciw in vitro. Wtedy podpisało go 3 tys. francuskich lekarzy – wyjaśnia. – Profesor napisał w apelu, że chodzi o embrion LUDZKI, i nic z tego embrionu innego się nie urodzi, tylko CZŁOWIEK. Ten argument wskazuje, że nie wolno nam wykorzystywać człowieka w stadium embrionalnym do eksperymentów. A in vitro jest eksperymentem na człowieku. Eksperymentem, który udowodnił, że z połączenia komórki jajowej i plemnika wyrasta człowiek; choć wszyscy wiedzieliśmy, że tak jest – mówi. Wspomina też o traktowaniu przy procedurze in vitro wad rozwojowych. – Jeżeli w okresie prenatalnym wady rozwojowe są powodem do przerwania życia człowieka, a po urodzeniu do wielkiej opieki, to jest to hipokryzja. Mówię to jako genetyk, nie dlatego, że jestem katoliczką – podkreśla. Wśród naukowców apelujących o zakaz in vitro jest też Zbigniew Chłap, emerytowany profesor Wydziału Lekarskiego UJ, wieloletni kierownik Katedry Patofizjologii. – Jeśli przyjmujemy stanowisko współczesnej biologii, że zarodek w każdej fazie życia przejawia cechy w pełni ludzkie, to obowiązkiem każdego lekarza jest chronić życie – mówi.

Selekcja dziewczynek
Jest też sporo naukowców, do których zbierający podpisy pod listem nie dotarli, a którzy też ostro krytykują procedurę in vitro. Jak prof. Bogdan Chazan, dyrektor Szpitala Świętej Rodziny w Warszawie oraz były konsultant krajowy ds. ginekologii i położnictwa. – Wskutek procedury in vitro powstała możliwość diagnostyki preimplantacyjnej i w następstwie selekcji zarodków. Bez szkody dla zarodka można usunąć jedną komórkę z blastocysty, zbadać ją i określić nieomalże wszystko, co dotyczy dziecka. W przyszłości powstanie specjalny rodzaj usług dla bardzo bogatych ludzi, których będzie stać, żeby zaprogramować swoje dzieci pod względem odporności na choroby, zdolności, długości trwania życia. To spowoduje rozwarstwienie społeczeństw na tych lepszych w selekcji i na tych zwykłych. Już dzisiaj Izba Gmin w Wielkiej Brytanii zastanawia się nad dopuszczeniem selekcji, jeśli chodzi o płeć w przypadku drugiego dziecka. – mówi. – W Chinach selekcję płci przeprowadza się później, kiedy dziecko jest w siódmym, dziesiątym tygodniu. Określa się płeć dziecka i dokonuje aborcji dziewczynek. Przy in vitro tej samej aborcji dokonuje się wcześniej, bo w okresie preinplantacyjnym zarodka. To nieprawda, że w in vitro nie ma i nie będzie selekcji – ostrzega prof. Chazan. I dodaje: – 1 procent rodziców, którzy decydują się na diagnostykę preimplantacyjną, życzy sobie, żeby ich dzieci dziedziczyły po nich pewne choroby. Na przykład niewidomi chcą też mieć niewidome dziecko.

Ryzyko genetyczne
Z powodów naukowych in vitro krytykuje też biolog prof. Stanisław Cebrat, kierownik Zakładu Genomiki na Uniwersytecie Wrocławskim. – Duża liczba opracowań statystycznych wskazuje, że co najmniej 9 procent dzieci po in vitro rodzi się z ciężkimi wadami wrodzonymi, to jest ponaddwukrotnie więcej niż w grupie dzieci naturalnie poczętych – mówi. Powołuje się na dane Centrum Kontroli Chorób i Prewencji w Atlancie (CDCP), które pełni funkcję głównego obserwatora rozprzestrzeniania się różnych chorób w świecie. Centrum wydało takie oświadczenie prasowe: „Badania wykazują, że wady wrodzone występują częściej u dzieci poczętych drogą zapłodnienia pozaustrojowego.

Chociaż mechanizm ich powstawania nie jest jasny, to pary rozważające ART [zapłodnienie in vitro] powinny być informowane o potencjalnym ryzyku”. – Na przykład ciężkie wrodzone wady serca 2,1 razy częściej występują u dzieci po ART niż u dzieci poczętych drogą naturalną. Rozszczepienie wargi i/lub podniebienia: 2,4 razy częściej. Atrezja (zarośnięcie) przełyku: 4,5 razy częściej. Zarośnięcie odbytu: 3,7 razy częściej. Z innych badań wynika, że u dzieci po ART do lat 5 wykonuje się niemal dwukrotnie więcej zabiegów chirurgicznych niż u dzieci poczętych drogą naturalną – wylicza. – Towarzystwa, które w różnych krajach promują in vitro, odpowiadają na to: „tak, zdajemy sobie z tego sprawę, należy prowadzić dalsze badania, ale ta liczba defektów to i tak jest niewiele” – dodaje.

Jednym z defektów genetycznych jest siatkówczak, nowotwór dna oka, który pojawia się często natychmiast po urodzeniu. Dlatego rutynowo bada się dno oka u noworodków. W 2003 r. wszystkie przypadki siatkówczaka, które stwierdzili Holendrzy, wystąpiły u dzieci z in vitro. Było ich kilka. – To wywołało pewien szum. Ukazał się wtedy obrzydliwy artykuł pewnego lekarza, który stwierdził: i co z tego? Pięć przypadków to niedużo, a poza tym wszystkie udało się wyleczyć. Nie dodał, że siatkówczaka leczy się przez amputację oka, albo obojga oczu, i przez ciężką chemioterapię. Jeżeli dziecko ją przeżyje, ma zwiększone do 25 procent prawdopodobieństwo wystąpienia nowotworu kości. Nie można więc mówić o wyleczeniu – mówi prof. Cebrat.

Bezpłodni po tacie
 Według profesora, nie wszystkie defekty genetyczne u dzieci z in vitro są raportowane przez ośrodki, które osiągają na sztucznym zapłodnieniu ogromne zyski (w USA jedna procedura in vitro kosztuje kilkanaście tys. dolarów). – Należałoby się spodziewać, że statystyki i wnioski dotyczące tych samych procedur i defektów, powinny być podobne, nawet jeżeli pochodzą z różnych klinik i państw. Jeśli jednak chodzi o in vitro, wnioski potrafią być zupełnie odmienne. Istnieją dowody, że dane są fałszowane przez dokonywanie ich wyboru – mówi. – Przykładem może być znowu siatkówczak: nawet gdyby nie występował on częściej po in vitro, to powinno być już raportowanych kilkaset jego przypadków po in vitro, a było kilkanaście.

Prof. Cebrat jako genetyk populacji nie ma wątpliwości, że największe problemy dla ludzkości związane z in vitro dopiero nadejdą. Dziś ich jeszcze nie widać, ale ujawnią się w kolejnych pokoleniach. – Wśród tych przypadków siatkówczaka, które raportowano, stwierdzono, że niektóre z nich powodowane są nowymi mutacjami pojawiającymi się w zarodku (nie było ich u żadnego z rodziców). To stwierdzenie wskazuje na olbrzymie niebezpieczeństwo, że in vitro wprowadza do informacji genetycznej zarodków nowe mutacje. Tych mutacji nie widać w formie defektów rozwojowych, ponieważ znakomita większość mutacji ujawnia się dopiero wtedy, gdy obydwie kopie genu (od matki i od ojca), są uszkodzone. Skutki tych mutacji będą więc widoczne w przyszłych pokoleniach. Dla naszej populacji najgroźniejsze są właśnie te uszkodzone geny, których jeszcze nie widać. Kosztów związanych ze skutkami ich działania nie dałoby się skompensować nawet zwiększonymi stawkami ubezpieczeń dla dzieci z in vitro, bo są one nie do oszacowania – mówi prof. Cebrat. – Z całą pewnością, bezpośrednio w pierwszym pokoleniu będą widoczne defekty w chromosomie Y, które spowodowały bezpłodność ojca: syn po ART po prostu musi posiadać ten sam defekt – stwierdza genetyk.

 Neonatolog prof. Gadzinowski z Poznania, w swoim liście do parlamentu, zaatakowanym przez poznańską „Gazetę Wyborczą”, napisał: „Czy ktoś przewidział konieczność wzrostu nakładów na oddziały noworodkowe, ponieważ w konsekwencji ustawy nastąpi wzrost liczby noworodków chorych i przedwcześnie urodzonych i trzeba będzie je leczyć?”. Prof. Cebwrat uważa, że argumentacja prof. Gadzinowskiego jest słuszna. I jako dowód przytacza dane statystyczne z australijskich szpitali. – Dzieci po ART [z in vitro] 4,4 razy częściej rodzą się tam z niską wagą urodzeniową, co natychmiast przekłada się na 89 procent wyższy koszt przyjęcia porodu (2832 do 1502 euro). Po połączeniu wszystkich kosztów związanych z przyjęciem porodu po ART, poród jednego dziecka kosztuje 4818 euro, bliźniaków 13 890 euro, a rozwiązanie ciąży mnogiej większej niż bliźniaczej 54 294 euro. Przy około 2 procentach kobiet rodzących po in vitro, koszty przyjęcia ich porodów stają się istotnym problemem ekonomicznym szpitali w Australii – mówi.

 

Wspomniany w artykule list

 

Apel 100 naukowców do polskich parlamentarzystów
w sprawie procedury "in vitro" i naprotechnologii


We wrześniu [2009 r.] w Sejmie RP rozpoczęły się prace nad regulacjami prawnymi dotyczącymi procedury "in vitro". Jako naukowcy i nauczyciele akademiccy pragniemy zabrać głos w tej ważnej kwestii społecznej. Życie człowieka rozpoczyna się w momencie poczęcia - to fakt biologiczny, naukowo stwierdzony. Procedura "in vitro", mająca służyć przekazywaniu życia ludzkiego, jest nieodłącznie związana z niszczeniem życia człowieka w fazie prenatalnego rozwoju, jest więc głęboko nieetyczna i jej stosowanie winno być prawnie zakazane. Z publikowanych danych - z różnych ośrodków medycznych stosujących "in vitro" - wynika, że w trakcie tej procedury ginie 60-80% poczętych istot ludzkich (z brytyjskich informacji wynika, że nawet 95%).

 Procedura "in vitro", na różnych etapach jej stosowania, narusza trzy artykuły Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej: art. 30, art. 38, art. 40 oraz art. 157 kodeksu karnego. Procedura ta jest rażąco sprzeczna z ekologią prokreacji, zastępując naturalne środowisko poczęcia i początkowego rozwoju człowieka, jakim jest łono matki, przez "szkło", a w skrajnym przypadku przez system głębokiego zamrażania (do temperatury -195°C). To naruszenie ekologii prokreacji skutkuje prawie dwukrotnym wzrostem śmiertelności niemowląt, 2-3-krotnym wzrostem występowania różnych wad wrodzonych a także opóźnieniem rozwoju psychofizycznego dzieci poczętych metodą "in vitro" w porównaniu do dzieci poczętych w sposób naturalny.

 Pozytywną metodą pomocy małżonkom pragnących poczęcia i urodzenia dziecka jest naprotechnologia. Naprotechnologia to nowoczesna metoda diagnozowania i leczenia niepłodności na podstawie tzw. Modelu Creightona, służącego precyzyjnej obserwacji organizmu kobiety w czasie jej naturalnego cyklu. Na żadnym etapie stosowania naprotechnologii nie dochodzi do niszczenia poczętych istot ludzkich, naruszenia godności małżonków i poczętej istoty ludzkiej oraz zachowane są ekologiczne zasady prokreacji. Należy też podkreślić, że naprotechnologia w porównaniu do procedury "in vitro" jest bardziej skuteczna i kilkakrotnie mniej kosztowna.

 Apelujemy o wprowadzenie ustawowego zakazu stosowania procedury "in vitro" jako drastycznie niehumanitarnej oraz o szerokie upowszechnienie naprotechnologii i zapewnienie jej pełnej refundacji z NFZ.

(pod listem są 103 podpisy)
 

 

 

 2.Finanse Kościoła w Polsce  

Ponieważ sporo znowu było w mediach o finansach Kościoła, niepłaceniu podatków itd. polecam Państwu kilka artykułów z "Niedzieli" (wykupiłem specjalnie abonament elektroniczny więc myślę, że legalnie i uczciwie dla użytku szkolnego mogę je tutaj zamiescić angel). Poruszaja one:

a) kwestię opodatkowania Kościoła, źródeł Jego finansowania, omawiają zasadnicze wydatki wspolnoty kościelnej

b) wymieniają niektóre rodzaje dzialalności opiekuńczej Kościoła - nie zawsze znane

c) podają konkretny przyklad takiej działalnosci.

Myślę, że warto się z nimi zaznajomić choćby poto "aby niejednostronnie patrzeć na złożoną rzeczywistość"

 

Pieniądze w parafii     Ks. Marek Łuczak

. Bożena Sztajner/Niedziela

Zdjęcie


 

Dyskusja na temat finansów Kościoła wywołuje niepotrzebne emocje, nie tylko zresztą w Polsce. „Benzyną” najczęściej dolewaną do ognia jest niewiedza i rodzące się z niej mity oraz stereotypy. Przyjrzyjmy się zatem niektórym faktom

Czym innym są finanse Kościoła jako instytucji, czym innym jest indywidualny zarobek księdza, a czym innym jest budżet każdej parafii. Ten ostatni interesuje ludzi chyba w największym stopniu, bo to głównie na nich spoczywa odpowiedzialność za utrzymanie kościołów i kaplic.

Cena czy inwestycja?

Ks. Alfred Szkróbka przez kilkadziesiąt lat pełnił funkcję proboszcza średniej wielkomiejskiej parafii. – Głównym źródłem zasilającym kasę parafialną jest coniedzielna taca – mówi. – Można powiedzieć, że średnio jedna złotówka przypada na parafianina, który w niedzielę uczestniczy we Mszy św. Jeśli więc w danej wspólnocie do kościoła przychodzi 2 tys. osób, tyle samo pieniędzy jest w kasie parafialnej. Trzeba jednak pamiętać, że mniej więcej zbiórka z jednej niedzieli w miesiącu przeznaczana jest na cele Kościoła powszechnego czy też Kościoła diecezjalnego. Trzeba przecież wspomagać wydział teologiczny, seminarium duchowne, instytucje archidiecezjalne, media, misje.
– Ja nawet zaryzykuję twierdzenie, że takie zbiórki miały miejsce częściej niż raz w miesiącu – twierdzi ks. Gerard Gulba, który zarządzał wielotysięczną parafią w centrum dużego miasta. – Sprawą, która przez lata spędzała mi sen z oczu, było opłacenie katechetek. W naszej parafii było wtedy aż siedem pełnych etatów, więc jeśli do comiesięcznego uposażenia doliczy się jeszcze koszty ubezpieczenia, potrzebne były specjalne kolekty na rzecz katechizacji.
   Ks. Gulba jest pewny, że dzisiaj przerzucenie kosztów katechizacji na parafie byłoby obciążeniem nie do uniesienia. – Sam się dziwię –wspomina – że wtedy daliśmy radę. Ale ludzie doskonale wyczuwali potrzebę katechizacji. Wśród nich byli rodzice czy dziadkowie dzieci w wieku szkolnym, którzy życzyli sobie wychowania katolickiego, a pozostali parafianie zdawali sobie sprawę, że ludzie po dobrej formacji religijnej o wiele rzadziej trafiają do więzienia, rzadziej kradną czy stosują przemoc. Katechizacja jest więc dobrą inwestycją państwa na przyszłość, a nie zbędnym balastem.
– Oprócz katechizacji, która przez lata obciążała parafie do granic możliwości, w dalszym ciągu mamy do czynienia z ciężarem etatów – twierdzi ks. Szkróbka. – Niektórzy formułują czasem nawet roszczenia, że na cmentarzu przydałby się stróż, a w domu parafialnym kawiarnia z prawdziwego zdarzenia. O ile można sobie pozwolić na podobne pomysły w dużej parafii, o tyle małe wspólnoty coraz częściej nie mogą związać końca z końcem.
   Oprócz etatów obciążających parafialne budżety (np. kościelnego czy organisty) księża proboszczowie najczęściej wyliczają koszta: mediów (woda, prąd), ogrzewania, wywozu śmieci z cmentarza, ubezpieczeń.
– Nie wyobrażam sobie w dzisiejszych czasach jakichś wielkich inwestycji – mówi ks. Gulba. – Ceny materiałów i usług są tak horrendalne, że niezbędna jest daleko idąca ostrożność. – Do inwestycji trzeba było się przygotowywać przez dłuższy okres – dodaje ks. Gulba. – Na malowanie czy remont figur najczęściej zbieraliśmy przez długie lata.

„Codzienna Orkiestra Kościelnej Pomocy”

Ks. Zenon Drożdż o swoim budżecie mówi, że dopinany jest na bieżąco. – Księża nie mają wielkich oszczędności, muszą nieraz długo oszczędzać na remonty czy ewentualne zabezpieczenie nagłych napraw –mówi. – Niekiedy też, szczególnie jeśli mamy do czynienia z wielkim remontem, parafie przez jakiś czas muszą spłacać zaległe płatności.
   Ks. Drożdż zwraca też uwagę na społeczne znaczenie parafii. O ile, jego zdaniem, cała Polska zachwyca się jednorazową akcją „Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy”, o tyle należałoby też oddać hołd „Codziennej Orkiestrze Kościelnej Pomocy”, która działa we wszystkich parafiach całej Polski. – W wielu miejscach przed laty wybudowano np. domy katechetyczne – mówi. – Dzisiaj nie zawsze mogą one służyć katechezie, ale niejednokrotnie wykorzystywane są przez różne grupy. U nas jest np. grupa „Sanis” dla starszych, schorowanych i niedowidzących – mogą u nas owocnie spędzić czas. Niekiedy Kościół wspomaga nawet konkretne szkoły, bo niektóre zajęcia odbywają się w kościelnych budynkach. Wreszcie należy tu wspomnieć o szerokiej działalności charytatywnej – dostarczamy pomieszczeń, szukamy wolontariuszy, którzy roznoszą żywność zapewnioną z pomocy unijnej.
   Ks. Gulba wspomina o parafialnej ochronce, która przez dziesięciolecia wychowała wiele pokoleń dzieci z rodzin patologicznych. – Czasem można było liczyć na jakieś dofinansowanie – mówi. – Ale główny ciężar finansowania tego rodzaju inicjatywy spoczywał na parafianach. Niektórzy dobrodzieje co jakiś czas zabezpieczali mały posiłek, a wolontariusze każdego dnia odrabiali z dziećmi zadania i prowadzili działalność wychowawczą, ale rachunki za gaz, wodę i prąd trzeba było płacić samemu. Kiedy pojawiła się konieczność wymiany dachu, też nie można było liczyć na żadne dofinansowanie.
– Do tego dochodzą ogromne wydatki związane z dofinansowywaniem wyjazdów wakacyjnych – dodaje ks. Drożdż. – Każdego lata pojawiają się oazowicze czy ministranci, którzy potrzebują na rekolekcje. Niekiedy także parafie organizują wyjazdy. Niemal każdego dnia do probostw pukają też indywidualni parafianie, którzy nagle znaleźli się w trudnej sytuacji i trzeba im pomóc.
O organizowaniu takiej pomocy mogą tylko pomarzyć parafie biedne, których nie brakuje w wielu zakątkach Polski. – Jeśli jest się proboszczem w miejscowości, gdzie kiedyś ludzie pracowali w PGR-ze, a dzisiaj klepią biedę, nie można nawet marzyć o wielkiej działalności charytatywnej – mówi anonimowy ksiądz z zachodu Polski. – Organizujemy wprawdzie doraźną pomoc, ale głównie dzięki zasobom Caritas i innych organizacji. My staramy się jedynie dbać o kościelne budynki, by nie popadły w ruinę. Ludzie są u nas biedni.

To wszystko już było

Księża pamiętający czasy socjalizmu ze smutkiem wsłuchują się dziś w postulaty niektórych polityków. – Do dziś pamiętam kontrole państwowych urzędników – wspomina ks. Gulba. – Mimo że w wielu przypadkach ze strony indywidualnych osób spotykała nas życzliwość, generalnie mieliśmy do czynienia z opresyjną działalnością państwa, które także na drodze finansowych uregulowań próbowało podzielić duchowieństwo i za pomocą ulg skłonić je do lojalności wobec władzy ludowej.
– Nasze podatki płacimy także za osoby, które są wrogami Kościoła – dodaje ks. Drożdż. – Tam, gdzie są zameldowane, proboszcz jest zobowiązany zapłacić za nie podatek, bo jego wielkość naliczana jest nie od liczby osób, które chodzą co niedzielę do kościoła – nawet nie od liczby ochrzczonych – ale od liczby wszystkich mieszkańców parafii, również tych niewierzących.
  Ks. Szkróbka wspomina czasy, kiedy księża nie mogli się ubezpieczyć. – W szpitalu czy przychodni trzeba się było leczyć prywatnie – mówi. – Nie było problemu z usunięciem zęba, ale już poważniejsze leczenie stawało się ogromnym wyzwaniem finansowym.
 Dla wielu więc obserwatorów życia publicznego w Polsce pomysły polityków zmierzające do obciążania Kościoła na rzecz państwa są kuriozalne i nie mają logicznych podstaw. Sprawą oczywistą jest, że Kościół katolicki, jak każda inna wspólnota czy instytucja, potrzebuje do pełnienia swojej misji oprócz wolności także środków materialnych.
  Jak wynika z ustaleń KAI, po 1918 r. Kościół posiadał 868 majątków o łącznej powierzchni 204640 ha. Ten stan posiadania w okresie międzywojennym wzrósł – głównie na skutek zwrotu części zagarniętych dóbr – do 382833 ha ziemi w 1939 r. Nieruchomości kościelne stanowiły 9,6 proc. ziemi w kraju.

Komunistyczne konfiskaty

Na skutek zmian terytorialnych po II wojnie światowej Kościół utracił bezpowrotnie dobra na terenach zagarniętych przez ZSRR. Na pozostałym obszarze władze przystąpiły do konfiskaty po kilku latach, chcąc w pierwszym rzędzie rozprawić się z konkurencyjnymi nurtami politycznymi. Mianowany przez Sowietów tzw. Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego ograniczył się do przejęcia lasów stanowiących własność instytucji kościelnych. Atak nastąpił w końcu lat czterdziestych. Pierwszym krokiem była likwidacja dzieł charytatywnych. Ustawa z 28 października 1948 r. o zakładach społecznych służby zdrowia upaństwowiła kościelne szpitale. 8 stycznia 1951 r. przejęto kościelne apteki. 23 stycznia 1950 r. poddano pod państwowy zarząd majątek Caritas.
20 marca 1950 r. Sejm przyjął „ustawę o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom oraz Funduszu Kościelnym”. Stanowiła ona, że upaństwowieniu bez odszkodowania podlegać będą grunty rolne Kościoła i innych związków wyznaniowych. Wyjątkiem miały być gospodarstwa proboszczowskie o powierzchni do 50 ha oraz do 100 ha na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Ponadto Episkopatowi, który podpisał porozumienie z rządem 14 kwietnia 1950 r., udało się wynegocjować pozostawienie po 5 ha dla każdego domu zakonnego, po 50 ha dla biskupów diecezjalnych oraz po 50 ha dla seminariów. Wyłączone spod konfiskaty miały być też budynki kościelne.
 Konfiskowano jednak zazwyczaj wszystko. Zabrano Kościołowi do 150 tys. ha. W dwa lata później skonfiskowano majątek fundacji i stowarzyszeń religijnych. W kolejnych latach władze odbierały budynki w ramach np. „laicyzacji szkolnictwa”.
Do dnia dzisiejszego – w świetle szacunków – Kościół odzyskał niecałe 20 proc. zagarniętych nieruchomości.

 

Głośne pytania - prawdziwe odpowiedzi

Z ks. Łukaszem Jaksikiem rozmawia Stanisław Polak

Obszary biedy

Dyskusja w kampanii wyborczej powinna ogniskować się wokół tematów istotnych dla społeczeństwa. Dziś tematem, który realnie boli Polaków, jest bieda. Dobrze wyrażało to pytanie zadane premierowi przed kilkunastoma tygodniami: Jak żyć, Panie Premierze? Podobnie chciałyby pewnie zapytać rządzących i tych, którzy do rządzenia prą, miliony rodaków dotkniętych ekonomicznym kryzysem. Niestety, pytanie to w kampanii wyborczej pada niezmiernie rzadko. Dlaczego? Przyczyna jest prosta: bo jest niewygodne. To dlatego część polityków robi, co może, aby odwrócić naszą uwagę od realnych problemów i skierować ją na inne sprawy, podając tematy zastępcze.
 Jednym z nich jest wałkowany niemal w każdych wyborach temat rzekomych przywilejów Kościoła i zagrożeń płynących z jego strony. Celują w nim ugrupowania lewicowe, przedstawiając Kościół jako wroga człowieka i szczując na niego. Korzystają ze starych narzędzi manipulacji, bazując na nieprawdziwych, utartych schematach i zwykłej ignorancji odbiorców swojego przesłania. To dlatego po raz kolejny na naszych łamach przedstawiamy, jak sprawy mają się naprawdę, i podkreślamy, że głównym tematem dyskusji przedwyborczej nie powinno być nic innego, jak sytuacja gospodarcza kraju, która dla milionowej rzeszy Polaków stała się źródłem biedy.
  Ks. Paweł Rozpiątkowski

Stanisław Polak: - Ostatnie tygodnie obfitują w demagogiczne ataki na Kościół w związku z kampanią wyborczą. Spróbujmy zatem uporządkować myślenie: Czy księża płacą podatki?

Ks. Łukasz Jaksik: - Wszyscy księża płacą podatki. Jeśli są zatrudnieni w parafii, to ich wysokość jest uzależniona od stanowiska, na którym jest zatrudniony duchowny (proboszcz, wikariusz, rezydent) oraz od wielkości parafii. Podatki zatem są w takim przypadku zryczałtowane. Jeśli zaś osoba duchowna jest zatrudniona poza parafią (szkoła, uczelnia, kuria), wówczas podatek dochodowy (inne też), odprowadzany jest przez pracodawcę na zasadach obowiązujących każdego obywatela.

- Jak skomentować postulat opodatkowania Kościoła jako instytucji?

- Jest to postulat skandaliczny. Chodzi w nim o opodatkowanie tzw. tacy, a więc pieniędzy, które wierni przynoszą na utrzymanie kościoła jako budynku (z tych pieniędzy opłaca się też kościelnych, organistów, kupuje za nie świece i płaci za prąd). Wyobraźmy sobie, że zbierają się w jakimś miejscu miłośnicy sztuki. Za swoje pieniądze chcą wyremontować stary teatr i bez liczenia na zyski wspólnie upajać się w nim swoim hobby. Żądania polityków, by państwo położyło swą rękę na pieniądze tych obywateli, są skandaliczne. Dokładnie taka sytuacja jest z Kościołem. Podatki płacone są przez księży od tzw. usług religijnych, bo rzeczywiście dochód duchownych jest obliczany ze stypendiów mszalnych czy ślubów i pogrzebów. Ale z pieniędzy składanych na tacy żaden ksiądz nie otrzymuje nawet złotówki. Skąd więc pomysł, by państwo żądało tu podatków? To jawny zamach lewicy na wolności obywatelskie, a lewica te wolności wywiesiła na swych sztandarach...

- Z jednej strony mieliśmy kampanię zmasowanej krytyki Komisji Majątkowej, która nie dokończyła pracy na skutek niewybrednych ataków w mediach i rozwiązała się, a z drugiej - prokuratura umarza kolejne zarzuty pod jej adresem, traktując je jako niezasadne. Jak to skomentować?

- Na oczach całej Polski od czci i wiary odżegnano członków i prawników Komisji Majątkowej, która powołana była do zwrotu majątku zagrabionego wbrew prawu PRL. Tylko niewielką część udało się Kościołowi odzyskać. Najczęściej formą rewindykacji było tu przekazywanie ziemi, bo upaństwowione nieruchomości są dziś albo zdewastowane, albo pełnią ważne funkcje społeczne i byłoby trudno je przejąć. Jedno jest pewne: do dzisiaj prokuratura nikogo o nic nie oskarżyła, a kolejne zarzuty są umarzane z powodu braku jakichkolwiek dowodów.

- Znów też pojawił się dyżurny temat zlikwidowania Funduszu Kościelnego. O co tu chodzi?

- W budżecie państwa każdego roku jest przewidziana suma pieniędzy, z której w ramach należności ze strony państwa wobec Kościoła dopłaca się do emerytur czy ubezpiecza misjonarzy. Co ważne, nie jest to żadna jałmużna dawana Kościołowi, ale prosta konsekwencja długu, jakie państwo ma wobec Kościoła z powodu grabieży w okresie PRL-u.

- Czy wychowania na katechezie nie należy traktować raczej jako wielkiej inwestycji w przyszłość społeczeństwa niż jako straty pieniędzy? Ludzie z dobrym wychowaniem religijnym nie będą przesiadywać w więzieniach, a poza tym niech o obecności katechezy w szkole decydują rodzice, a nie politycy...

- Aby przekonać się do katechezy w szkole, wystarczy przyjrzeć się światu chrześcijańskiemu w starożytnym Rzymie i światu pogańskiemu w greckiej Sparcie. Św. Paweł odesłał niewolnika Onezyma do swego właściciela i napisał List do Tymoteusza, właściciela Onezyma, by przyjął go jako brata, a nie jako niewolnika. W taki sposób chrześcijaństwo zaczęło cywilizować świat. W tym samym czasie niepełnosprawne dzieci w Sparcie zrzucane były ze skały. Wyrzucenie katechezy ze szkoły, a chrześcijaństwa z kultury będzie oznaczać stopniowy powrót do czasów spartańskich.

- Jeśli z pieniędzy publicznych buduje się stadiony, to dlaczego z tych samych pieniędzy nie buduje się parkingu nieopodal kościoła, który dodatkowo służy w tygodniu wszystkim mieszkańcom miasta?

- Żyjemy w warunkach przyjaznego rozdziału państwa i Kościoła. Nasz model nie jest ani klerykalny, ani też wrogo ateistyczny. O ile porządek państwowy i kościelny nie mieszają się ze sobą, o tyle w niektórych momentach mogą się ze sobą spotkać. Byłoby nieporozumieniem alergiczne reagowanie na każdy przypadek wydawania publicznych pieniędzy tam, gdzie korzyść dotyczy ludzi wierzących. Papieskie pielgrzymki kosztują, ale kosztują też wielkie imprezy sportowe czy koncerty. Można stawiać pytanie o skalę „dotowania” Kościoła, ale nie można Kościoła eliminować z tego procesu, dopóki ustawa o lobbingu wszystkim innym pozwala na wyciąganie ręki w stronę publicznego budżetu.

- W parafiach są tysiące ochronek i świetlic, na które państwo nie łoży ani złotówki. Czy politycy zdają sobie z tego sprawę?

- Społeczna działalność Kościoła jest imponująca. To nie tylko ochronki, ale też kluby seniora, koła charytatywne czy grupy wsparcia. Państwo nie tylko nie finansuje tych inicjatyw, ale nawet nie dostrzega ogromnego potencjału dobra, jaki się z tej rzeczywistości jawi. Dowodem tej ignorancji jest chociażby próba dodatkowego opodatkowania Kościoła

 

 

Tu się naprawdę pomaga, czyli jak Caritas wykorzystuje nasze pieniądze Katarzyna Woynarowska

Zdjęcie

Gdy wiosną i latem 2010 r. Polskę pustoszyły kolejne fale powodzi, zaraz za strażakami na miejsca dotknięte kataklizmem docierali ludzie Caritas. Po podliczeniu okazało się, że Caritas, w różnej formie, przekazała powodzianom ponad 46 mln zł. Dla porównania Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy w tym samym roku w blasku jupiterów fetowała zebranie rekordowej dla niej kwoty 42 mln zł. Dla Caritas wsparcie powodzian było tylko jedną z wielu akcji

Ta największa kościelna organizacja charytatywna wydaje rocznie na rozmaite swoje projekty kwotę 525 mln zł. I co roku jej dyrektor składa publicznie dokładny raport finansowy, w którym ta ogromna kwota rozbita jest na detale, na konkretne akcje, programy i wieloletnie czasem projekty. Caritas nie ma bowiem jednego, stałego źródła utrzymania. Wszystkie przedsięwzięcia realizuje z dobrowolnych datków osób prywatnych, instytucji czy z kontraktów podpisywanych z samorządami na prowadzenie stałych placówek, najczęściej socjalnych. Istotny w budżecie Caritas jest Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych, dzięki czemu możliwa jest realizacja projektów dotyczących niepełnosprawnych. Kolejne to słynny już 1 proc. czy najbardziej prestiżowe akcje znane z telewizji.

Akcja – reakcja – efekt

Sztandarowa akcja Caritas – Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom, jak sama nazwa wskazuje, skupia się na najmłodszych. Fundusze, i to niebagatelne, pozwoliły w tym roku wysłać na wypoczynek ponad 42 tys. dzieci z niezamożnych rodzin. Za pozostałe pieniądze Caritas dożywia przez kolejny rok 100 tys. dzieci w szkołach, dokłada do działalności 162 świetlic socjoterapeutycznych i blisko 400 świetlic parafialnych. Świetlice te, jak policzono, odwiedza codziennie ponad 22 tys. dzieci i młodzieży. Robi wrażenie!
Kolejna akcja, związana z Wielkanocą, to Jałmużna Wielkopostna. Tekturowe skarbonki znane są już w całej Polsce. Nie tylko dzieci, ale i dorośli wrzucają do nich pieniądze zaoszczędzone w ramach wielkopostnych wyrzeczeń. Zebrane w ten sposób fundusze idą na zakup sprzętu medycznego i rehabilitacyjnego, dofinansowuje się z nich drogie turnusy rehabilitacyjne. To właśnie dzięki tym funduszom otwarto w diecezjach przychodnie rehabilitacyjne, których w Polsce brakowało od zawsze. – Dzięki nim sfinansowano leczenie i rehabilitację ponad 2,8 tys. dzieci i ponad 22,9 tys. dorosłych – wyliczał podczas prezentacji raportu sekretarz Caritas Polska ks. Zbigniew Sobolewski.

Kto da im skrzydła?

Coraz więcej gorących zwolenników ma kolejny flagowy projekt Caritas – program „Skrzydła”, stworzony z myślą o zdolnych, a niezamożnych dzieciach. W zamyśle twórców ma on niwelować różnice w poziomie edukacji, dawać szanse na dobre wykształcenie. Można w ten sposób wspierać dzieci, kupując im zeszyty i długopisy, ciepłe posiłki, bilety na komunikację czy szkolne wycieczki. Obecnie z szansy tej korzysta 3,5 tys. dzieci w całym kraju.

Sposób na biedę

Poza tymi najbardziej znanymi projektami jest wiele innych, prowadzonych przez lata z taką samą determinacją i oddaniem. Caritas jako pierwsza w powojennej Polsce zaczęła organizować przytuliska dla bezdomnych, ogrzewalnie, które ratują im w zimie życie. Dostają odzież, jedzenie, ale co ważne – także szansę na powrót do normalności. Dla nich, ale nie tylko, Caritas rozdaje w całej Polsce chleb, który trafia do ponad 7 tys. bezdomnych i blisko 23 tys. osób z najniższym dochodem lub bez dochodu. Europejski Program Pomocy Żywnościowej to gigantyczne wsparcie dla najbiedniejszych Polaków – w tamtym roku korzystało z niego ponad 1,4 mln rodaków.
Caritas prowadzi szpitale, poradnie, hospicja – najlepszym przykładem jest Zakon Braci Bonifratrów, który ma własną suwerenną Caritas. Wielu niezamożnych Polaków korzysta z pomocy stacji opieki Caritas, w których pracują zawodowe pielęgniarki.
Nieprzypadkowo Caritas wygrywa w konkursach (przetargach) na prowadzenie placówek opieki medycznej czy socjalnej – w tym przypadku działa nie tylko przekonanie, że w placówkach prowadzonych przez Kościół ludzi traktuje się lepiej, ale i prosty rachunek ekonomiczny. Samorządy wolą Caritas, bo jest relatywnie tańsza, a warunki, jakie oferuje, są znacznie lepsze od konkurencji.

Szukanie dobrych ludzi

Caritas to rzesza wolontariuszy. Żadna organizacja nie mobilizuje takiej liczby ludzi do aktywności. W skali kraju to blisko 44 tys. osób działających w parafialnych kołach Caritas i ok. 55 tys. uczniów ze szkolnych kół Caritas. Ponad 6,4 tys. kolejnych wolontariuszy pracuje w diecezjalnych centrach wolontariatu. Jak się te liczby doda, otrzymujemy armię ponad 100 tys. ludzi niosących bezinteresowną pomoc. A i tak nie pokrywa to całego zapotrzebowania Caritas na wolontariuszy. To oni przygotowują co roku tysiące paczek przedświątecznych dla najbiedniejszych.
– Chcesz realnie wspierać potrzebujących, zapytaj, co możesz robić w najbliższym punkcie Caritas! – przekonuje jeden z wielu ochotników, członek szkolnego koła tej organizacji. – Tutaj się naprawdę pomaga...

 

Sztuką jest pomagać codziennie Katarzyna Cinziot. Katarzyna Cinzio/Niedziela

System kolejny raz zadziałał, za co pani Alicja jest ogromnie wdzięczna swojej młodej sąsiadce Ewie. Pani Alicja to emerytowana nauczycielka z emeryturą ze starego portfela, co oznacza, że na co dzień klepie biedę. Gdy nogi i ręce zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa, problemem stały się najprostsze czynności życiowe. Ewa obserwowała zmagania starszej pani z zakupami, z noszeniem węgla z coraz większą niedołężnością. Sama zajęta rodziną, nie mogła poświęcić chorej sąsiadce wiele czasu.
– Wiedziałam, że Kościół nie odwraca się od biednych ani chorych. Zaczepiłam więc wikarego z pytaniem, co można zrobić. Poradził parafialny oddział Caritas. Kobiety z tej grupy charytatywnej poszły wybadać sytuację pani Alicji i zrobiły to w sposób bardzo delikatny, taktowny. Kilka dni później pojawiła się Agnieszka – wykwalifikowana pielęgniarka pracująca w stacji Caritas.

Pomoc przyszła w samą porę

– Agnieszka jest aniołem. Opiekuje się mną jak członek rodziny, której nie mam – opowiada pani Ala. – Nie tylko daje mi zastrzyki, zmienia opatrunki na chorych nogach czy ćwiczy ze mną chodzenie z balkonikiem, ale też znajdzie kogoś, kto odśnieży schody...
Agnieszka uruchomiła z kolei caritasowski wolontariat – grupę młodych najczęściej ludzi, którzy do pani Alicji przychodzą jak do babci. Kontynuują zalecane przez lekarzy ćwiczenia, chodzą na zakupy, przynoszą węgiel, czuwają, żeby w piecu nie wygasło. Robią też coś znacznie ważniejszego dla starszej pani.
– Nie jestem już tak sama... – mówi pani Ala. – Dla kogoś, kto całe życie uczył, był wśród ludzi, potrzebny, nieodzowny, samotność jest karą ponad miarę. Tak mi się życie ułożyło, że zostałam samiuteńka, ci młodzi sprawili, że znów chce mi się żyć.

Gdy rodzina nie da rady

Agnieszka ma pod opieką kilka starszych osób, którym niemal matkuje. To trudna praca, wymagająca sporej odporności psychicznej i dobrej organizacji dnia, dyspozycyjności, ale nade wszystko serca i oddania dla ludzi chorych, zniedołężniałych i osamotnionych. Agnieszka podkreśla, że takich ludzi jest coraz więcej. Rodzina gdzieś w świecie zarabia pieniądze i zostawia rodziców samych, czasem nawet nie zdając sobie sprawy, jaką czyni im krzywdę.
Stacje Caritas działają w każdej diecezji. Mają oddzielny status działania, ale wspólny mianownik – tworzenie nieodpłatnej pomocy pielęgniarskiej czy szerzej nawet – medycznej – dla niezamożnych i samotnych chorych. Dla przykładu – stacje Caritas w diecezji kieleckiej mają pod opieką 200 osób, w ciągu roku odwiedzają ich ok. 4 tys. razy. Jedna ze stacji Caritas w diecezji świdnickiej ma w swej ofercie nie tylko opiekę pielęgniarską czy rehabilitację, ale także usługi położnej, opiekę paliatywną, wykonywanie badań mammograficznych, opiekę zdrowotną nad całymi rodzinami.

Trzeba ich szukać

Caritas, dzięki dobrze pomyślanej siatce samopomocy, potrafi dotrzeć do najbardziej potrzebujących, bo na poziomie parafii ludzie się znają i potrafią rozpoznać, kto naciąga, a kto rzeczywiście tego wsparcia potrzebuje.
Człowiek raz wciągnięty w caritasowski system pomocy już sam nie zostaje. Za pielęgniarką pojawi się wolontariusz, potem ludzie z punktu rozdawania żywności, a do obłożnie chorych umawiany jest regularnie kapłan. Po dekadzie pracy Caritas widać, że system ten zadziałał w polskiej rzeczywistości. Działa bezkolizyjnie, cicho i sprawnie.
– Dla mnie najważniejsze jest to, że mogę liczyć na Agnieszkę, na Kacpra i Marysię – moich wolontariuszy – że przyjdą do mnie nawet w największy mróz. Bez hałasu, zwyczajnie, codziennie... I za to im wielkie Bóg zapłać... – puentuje pani Alicja.

Zadaniem stacji Caritas jest pielęgnacja chorych i osób starszych pozostających w swoich domach. Stacje korzystają z nowoczesnego sprzętu pielęgnacyjnego i rehabilitacyjnego, który pielęgniarki zabierają ze sobą na wizyty domowe, korzystają z niego na miejscu lub wypożyczają do domów za niewielką opłatą (ze statutu stacji Caritas).

 

 

 

 

 1. Profesor Zoll na temat oceny prawnej dopuszczalności aborcji w świetle polskiej konstytucji - bez odwołania się do argumentów religijnych 

 

Prof. Andrzej Zoll – profesor prawa karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego, kierownik Katedry Prawa Karnego, autor wielu publikacji naukowych, komentarzy, monografii oraz artykułów. Jest jednym z najwybitniejszych specjalistów w dziedzinie prawa karnego w Polsce. Pełnił funkcje Prezesa Trybunału Konstytucyjnego i Rzecznika Praw Obywatelskich

 

 

Oto pełny tekst rozmowy, przeprowadzonej przez Krzysztofa Szczuckiego i zamieszczonej w czasopiśmie Imago (4/2011). Cytat za: www.imago.org.pl.


 Krzysztof Szczucki: Wyobraźmy sobie, że obecnie obowiązująca Ustawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży trafia do Trybunału Konstytucyjnego. Jak Pan Profesor oceniłby konstytucyjność tej ustawy, gdyby wniesiono o zbadanie jej zgodności z Konstytucją? Pytam przede wszystkim o art. 4a ustawy, w którym zamieszczono katalog przesłanek dotyczących przerwania ciąży.

Prof. Andrzej Zoll: Na pewno dzisiaj sytuacja jest inna niż w 1997 roku, kiedy orzekaliśmy o zgodności ustawy z przepisami konstytucyjnymi – obowiązywała jeszcze wtedy Konstytucja z 1952 roku, która później była oczywiście znowelizowana. Pojawiają się liczne nieporozumienia dotyczące tego zagadnienia, dlatego należy podkreślić, że Trybunał wypowiadał się tylko – jeżeli chodzi o problem ochrony życia poczętego – na temat przesłanki społecznej. Dlatego to podkreślam, ponieważ pojawiły się głosy w literaturze, a nawet w opiniach dla Sejmu, wedle których inne przesłanki uzyskały akceptację ze strony Trybunału. To nie jest prawda. Trybunał nie wypowiadał się na temat innych przesłanek, ponieważ wniosek dotyczył tylko tak zwanej przesłanki społecznej, a Trybunał nie mógł z urzędu zająć się pozostałymi. Odnosząc się do pytania dotyczącego oceny ustawy z perspektywy Konstytucji z 1997 roku, chciałbym zaznaczyć, że mam poważne zastrzeżenia do tej regulacji, która obowiązuje. Nie chodzi mi o problem karalności, tylko problem oceny – z punktu widzenia prawnego – sytuacji, która jest uregulowana. Omówmy po kolei poszczególne przesłanki.

Przesłanka pierwsza dotyczy konfliktu między życiem dziecka a życiem lub zdrowiem matki. Co do pierwszej kwestii, to znaczy konfliktu życia matki i życia dziecka, to mamy tutaj do czynienia z klasyczną sytuacją stanu wyższej konieczności. Tę sprawę stosunkowo łatwo jest wtedy rozwiązać. Jest to absolutnie decyzja kobiety, która musi zdecydować w dramatycznej sytuacji, czy chce chronić swoje życie, czy narażając je, chronić ciążę. Natomiast nie jest dobre, z punktu widzenia konstytucyjnego, określenie drugiej części przesłanki pierwszej, mianowicie dotyczące zagrożenia zdrowia matki. To zbyt ogólne sformułowanie. Przypomnę, że w poprzednim stanie prawnym mowa była o poważnym zagrożeniu zdrowia matki. Nie powinno tu chodzić tylko o, na przykład, złe samopoczucie. Ustawa powinna wyraźnie podkreślić, że chodzi o sytuację, gdy zagrożenie dotyczy pewnego elementu istotnego dla zdrowia matki, łączącego się też przecież często z zagrożeniem życia. Pojawia się wtedy dramatyczny wybór. Ta matka może mieć jeszcze inne dzieci. Jest to bez wątpienia bardzo trudne dla uregulowania prawnego, inaczej też trzeba na to patrzeć z punktu widzenia ocen etycznych.

Innej ocenie należy poddać tak zwaną przesłankę eugeniczną. Muszę przyznać, że nigdy tej przesłanki nie rozumiałem. Jak może być powodem do przerwania ciąży, czyli do zabicia dziecka nienarodzonego, jego ciężka nieuleczalna choroba albo wada rozwojowa, której nie da się usunąć. Mamy tu do czynienia z klasyczną eugeniką. Widzę tu pewne zasadnicze wątpliwości.

 

Trzeba na to spojrzeć w szerszym kontekście, w którym pojawiają się także roszczenia cywilnoprawne związane z tak zwanym złym urodzeniem…

– Tak, oczywiście, ta przesłanka ma jeszcze inne konsekwencje. Z punktu widzenia ochrony życia na pewno jest wadliwa. Rozumiem dramat kobiety, ale to jest kwestia, którą należy rozpatrywać na innej płaszczyźnie – pomocy należnej matce, kiedy dowiaduje się ona, że jej dziecko jest dzieckiem chorym, obciążonym taką czy inną wadą. Nie uzasadnia to jednak przerwania ciąży, a raczej uruchomienie systemu zapewniającego osłonę psychologiczną i materialną, adresowanego do kobiety i jej rodziny.

Podobny problem mamy z ciążą powstałą w wyniku przestępstwa. Tu trzeba też pamiętać, że jest to olbrzymi dramat kobiety, która została nie tylko pokrzywdzona przestępstwem przeciwko jej wolności seksualnej, ale jest jeszcze w wyniku tego przestępstwa w ciąży. Mamy tutaj do czynienia z przesłanką, która stoi w kolizji z ochroną życia człowieka. Znów można mówić o dramacie tej kobiety i możliwości zminimalizowania jego konsekwencji poprzez uruchomienie systemu wsparcia dla tej matki. W pewnym stopniu odpowiedzialność ponosi państwo, bowiem nie uchroniło tej dziewczyny przed gwałtem. Przesłanki te są w konflikcie z przepisami konstytucyjnymi.

 

Przede wszystkim te dwie ostatnie?

– Tak. W przypadku zagrożenia życia, moim zdaniem, nie ma wątpliwości, że nie można mówić o niezgodności z Konstytucją. Problem jest, jak już wcześniej wskazałem, z określeniem przesłanki zagrożenia dla zdrowia, która jest opisana zbyt ogólnie. Jeżeli by dookreślono, że chodzi o poważne zagrożenie dla zdrowia matki, to również nie miałbym wątpliwości, że jest ona zgodna z Konstytucją.
 Chciałbym być dobrze zrozumiany. Teraz pojawia się pytanie co z tym fantem można zrobić. Nie można o tym nie dyskutować, jednak trzeba w podejmowaniu debaty uwzględniać również sytuację polityczną. Poruszanie tego problemu, jak to zrobiono w projekcie obywatelskim – nawiasem mówiąc nie jest on dobrze napisany od strony legislacyjnej – wywołuje reakcje z drugiej strony. Obawiam się, że ewentualna koalicja z SLD mogłaby doprowadzić do uchwalenia projektu szeroko otwierającego możliwość przerywania ciąży. Wtedy mamy dramat. Rozumiem tych, którzy mówią o pewnym konsensusie, chociaż nie wiem, czy to słowo jest dobre w tym kontekście. W sprawach życia nie bardzo widzę możliwości konsensusu, niemniej bez wątpienia po wyroku Trybunału nastąpiła pewna stabilizacja. Nie mamy przecież nakazu aborcji, pewne decyzje zostały zostawione tylko sumieniom poszczególnych ludzi. Prawem nie da się wszystkiego uregulować.
  
  Czy z obecnie obowiązującego prawa da się wywieść prawo do przerywania ciąży, co wydaje się wynikać z orzecznictwa Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (wyroki w sprawie Tysiąc i RR)? Czy – w konsekwencji – kobieta może skutecznie kierować roszczenie do lekarza, szpitala, państwa o przeprowadzenie aborcji? Czy też raczej przesłanki z art. 4a ustawy mają charakter okoliczności wyłączających karalność aborcji, nadal pozostawiając ją bezprawną?
 – Wyrok w sprawie Tysiąc wcale nie mówił o prawie do aborcji. Formułował co innego: prawo do zaskarżenia, do odwołania się od decyzji lekarza, który odmawia dokonania aborcji, czyli chodziło tu o pewne sprawy proceduralne. Z tego powodu Trybunał w Strasburgu powiedział, że polskie ustawodawstwo jest wadliwe w tym względzie, wskazując, że skoro w ustawie są podane przesłanki, na podstawie których w pewnych sytuacjach można przeprowadzić aborcję, a raczej poprawnie mówiąc, że w tych sytuacjach aborcja jest dopuszczalna – to jest jednak co innego, a te akcenty są bardzo ważne – to musi być przewidziana jakaś procedura w sytuacji, jeżeli kobieta spotkałaby się z odmową. Natomiast nigdzie nie zostało sformułowane przez Europejski Trybunał Praw Człowieka, nie tylko w sprawie Tysiąc, ale w innych też – Trybunał jest tutaj bardzo ostrożny – prawo podmiotowe do przeprowadzania aborcji. Jako profesor prawa karnego patrzę na te przepisy jako na usuwające karalność zachowania.

Czyli aborcja dokonana na podstawie przesłanek ustawowych pozostaje bezprawna?

- Moim zdaniem tak. Są to zachowania naruszające prawnie chronione dobro. Tylko z pewnych politycznych względów i może też innych, nie traktuje się tego zachowania jako przestępstwa, nie wprowadza się karalności. Odwołam się tutaj do orzeczenia niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego, który analizując art. 218 niemieckiego kodeksu karnego stwierdził, że mamy do czynienia z zachowaniem bezprawnym, ale niekaralnym. I to jest chyba właściwe spojrzenie. Otóż, mamy tutaj do czynienia z naruszeniem normy chroniącej życie, ale z uwagi na pewną sytuację społeczną ustawodawca nie decyduje się na karanie. Proszę zwrócić uwagę, że decyzja o karalności takich zachowań, uruchomieniu całego aparatu wymiaru sprawiedliwości, jest decyzją stricte polityczną. Ustawodawca na to się nie zdecydował. Pojawia się natomiast inny problem. Czy taka rezygnacja z ochrony życia za pomocą prawa karnego nie może być uznana za sprzeczną z Konstytucją? Trybunał w orzeczeniu z 1997 roku takie stanowisko zajął. Stwierdzono, że ochrona życia wymaga uruchomienia tak restrykcyjnego instrumentarium, jakim jest prawo karne.

W takim razie, czy można powiedzieć, że Konstytucja jest źródłem wiedzy o podstawowych dobrach chronionych, przez co stanowi też zespół dyrektyw dla ustawodawcy karnego, dotyczący wskazania dóbr, które powinien chronić?

– Tak.

Jeżeli zatem przerwanie ciąży jest bezprawne w całej rozciągłości, a tylko w niektórych wypadkach niekaralne…

– Czy w całej rozciągłości? Można jednak tak powiedzieć, ponieważ my karniści mówimy, że stan wyższej konieczności, który odnosimy do stanu faktycznego zagrożenia życia matki, wyłącza winę, a nie bezprawność. Nie wchodząc w te dogmatyczne kwestie, wydaje mi się, że mamy tutaj do czynienia z naruszeniem normy sankcjonowanej, tej, która chroni życie.

Czy możliwe jest zatem skorzystanie z instytucji obrony koniecznej, nawet w sytuacji, kiedy karalność jest wyłączana ustawowo?

– Tak, ten problem tutaj też powstaje. On by też wymagał jakiegoś odniesienia, regulacji. Tej sprawy nie można załatwić tylko przez uchylenie kilku przepisów. To, co mi nie odpowiada w projekcie obywatelskim, to uchylenie wyłącznie przepisów z ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży, bez wprowadzenia zmian do przepisów prawa karnego, których projektodawcy nie zauważają. Tak nie można budować prawa. Ma Pan rację, że tutaj powstaje problem, czy na przykład ojcu przysługuje prawo do obrony…

…którego przecież nikt nie pyta o zdanie…

– Tak, ojca się zupełnie pomija. Mówimy o prawie do macierzyństwa, z tym, że prawo do macierzyństwa nie może oznaczać prawa do decydowania, czy kobieta urodzi w momencie, kiedy już jest matką, bo dziecko już jest. Bezsporne jest przecież, że dziecko poczęte jest człowiekiem. Co do tej kwestii mamy już chyba dyskusję za sobą. Teraz trzeba wyciągnąć z niej odpowiednie konsekwencje.

Czy zdaniem Pana Profesora antykoncepcja postkoitalna powinna być kwalifikowana jako środek wczesnoaborcyjny?

– To jest niezwykle trudny problem, w którym momencie mamy do czynienia z ochroną życia człowieka. Powstaje on też w przypadku in vitro. Wydaje mi się, że w momencie, kiedy zapłodniona zostaje komórka jajowa i powstaje odrębny – również z punktu widzenia kodu genetycznego – organizm, mamy już do czynienia z człowiekiem. Wobec tego wszelkie środki, które prowadzą do tego, że blokujemy możliwość rozwoju tego człowieka, należy uznawać za przerwanie ciąży. Powstaje tutaj oczywiście jeszcze inne pytanie. Czy prawo ma możliwość nie dopuszczenia tego typu środków do dystrybucji? Czy jest skuteczne, czy nie? Patrząc jeszcze na problem z punktu widzenia kobiety zażywającej te środki, jestem zdecydowanym zwolennikiem poglądu, że kobieta nie powinna odpowiadać za przerwania ciąży w żadnym wypadku. Ona też jest w jakiś sposób ofiarą. Bez wątpienia należy doprowadzić do zakazu dystrybucji antykoncepcji postkoitalnej.

Liczne problemy interpretacyjne wiążą się także z tak zwaną przesłanką kryminologiczną. Czy mógłby Pan Profesor wyjaśnić czytelnikom na czym ona polega? Jak w tym kontekście należy oceniać możliwość przerwania ciąży powstałej w wyniku współżycia osób poniżej 15. roku życia? Czy popełniają oni czyn zabroniony?

– Jeśli obie współżyjące osoby mają poniżej 15. roku życia, to mamy do czynienia z czynem zabronionym. Współżycie z osobą poniżej 15 lat przez każdego – ustawodawca nie ogranicza tutaj podmiotu, nie tworzy tak zwanego przestępstwa indywidualnego – wypełnia znamiona art. 200 Kodeksu karnego. Ten czyn zabroniony może zatem popełnić osoba nieletnia, która nie będzie ponosiła odpowiedzialności karnej. Nie popełnia przestępstwa w ścisłym tego słowa znaczeniu, popełnia czyn zabroniony. Oczywiście, z punktu widzenia przesłanki kryminologicznej, to wymaga pewnej interpretacji, ale trzeba powiedzieć, że ta przesłanka obejmuje takie przypadki, bowiem znamiona z art. 200 Kodeksu karnego zostały zrealizowane, tyle że sprawca tego współżycia nie będzie ponosił odpowiedzialności karnej. Jeżeli to było dobrowolne współżycie tych dzieci, to ta dziewczyna też popełniła czyn zabroniony.

Kiedy analizuję uzasadnienie do wyroku Trybunału Konstytucyjnego, sygn. K 26/96, zastanawiam się, gdzie jest granica, której przekroczenie usprawiedliwi odwołanie się wprost do prawa naturalnego w celu usprawiedliwienia bądź uchylenia konkretnych praw. Wydawać się bowiem może, że niektóre próby oparcia się na literze prawa pozytywnego są nieco karkołomne. Ilekroć wracam do tego uzasadnienia i przywoływanej w nim zasady demokratycznego państwa prawnego, zastanawiam się na ile to nie był jedynie argument pozytywistyczny do założonej wcześniej i wynikającej z prawa naturalnego tezy o ochronie życia na każdym jego etapie.

- Nie lekceważyłbym prawa naturalnego. Myślę, że taki radykalny pozytywizm, który uznaje za obowiązującą normę tylko to, co ustawodawca powiedział, jest dzisiaj w odwrocie. Na gruncie obecnie obowiązującej Konstytucji mamy bardzo mocne zakorzenienie w prawie naturalnym. Jeżeli weźmiemy art. 30, z wymienioną w nim przyrodzoną i niezbywalną godnością człowieka jako źródłem wolności i praw, to jest nawiązanie wprost do normy stojącej ponad porządkiem pozytywnym. W wyroku K 26/96 wskazano, że nie można mówić o godności człowieka, jeżeli jednocześnie nie chroni się jego życia. Jeżeli nie szanujemy życia, to tym samym godność przestaje być aktualna. To był jakiś punkt wyjścia. Proszę tylko pamiętać, że wyrok wprawdzie był wydawany, kiedy była już uchwalona nowa Konstytucja, znane już były nawet wyniki referendum, ale jej przepisy jeszcze nie obowiązywały. Oczywiście znaliśmy jej treść, ale nie mogliśmy orzekać na jej podstawie. W przepisach konstytucyjnych z 1952 roku o życiu nie było nawet słowa. Jako wzorzec konstytucyjny wybraliśmy – Trybunał bowiem musi opierać się na wzorcach konstytucyjnych – demokratyczne państwo prawne. Musieliśmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy te przepisy są zgodne z zasadą demokratycznego państwa prawnego. W szczególności zwróciliśmy uwagę na jeden przepis, akurat nie przesłankę społeczną, tylko inny przepis tej ustawy, która w 1996 roku znowelizowała ustawę o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży, a mianowicie art. 1, z którego wynikała reguła, że o życiu może decydować ustawodawca zwykły: w zakresie określonym przez ustawę miało być chronione życie. To było dla nas bulwersujące. Granice ochrony życia ludzkiego nie mogą być regulowane przez ustawodawcę. To jest wartość przyrodzona. Ja mam prawo do ochrony życia w momencie, kiedy stałem się człowiekiem, czyli od momentu zapłodnienia komórki jajowej jestem podmiotem tego podstawowego prawa, a w stosunku do państwa mam roszczenie o jego ochronę.

Z problematyką przerywania ciąży wiąże się bezpośrednio problem klauzuli sumienia. Czy obecnie obowiązująca regulacja ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty chroni dostatecznie lekarzy, dla których uczestnictwo w aborcji jest sprzeczne z sumieniem? Czy klauzulą sumienia należałoby objąć także farmaceutów?

- Obecnie obowiązujący stan prawny w tym zakresie oceniam negatywnie. Proszę zwrócić uwagę, że w ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty klauzula sumienia jest ujęta w ten sposób, że nie działa, jeżeli zostaną spełnione przesłanki art. 30 tej ustawy, to znaczy jeżeli sytuacja wymaga natychmiastowej pomocy lekarskiej – tu nie ma wątpliwości – albo w innych przypadkach niecierpiących zwłoki, gdzie właśnie powstaje problem z aborcją. Na gruncie ustawy lekarskiej można dojść do wniosku, że decyzja lekarza, czy przerwać ciążę, czy też odesłać ją do innego lekarza, mieści się w tym ograniczeniu klauzuli sumienia. I to jest dla mnie nieporozumienie. Klauzula sumienia powinna jednak być ograniczona wyłącznie sytuacją, kiedy nagła pomoc jest konieczna. Można posłużyć się przykładem ciąży pozamacicznej, kiedy przywożą do szpitala kobietę z krwotokiem. Lekarz, który odmówiłby zabiegu w takiej sytuacji, naraziłby się na odpowiedzialność karną. Przepisy o klauzuli sumienia moim zdaniem powinny być zmienione.

Czy jest Pan Profesor także zwolennikiem wprowadzenia klauzuli sumienia dla farmaceutów?

- Myślę, że taka klauzula jest, tylko gdzie indziej. Przecież w Polsce obowiązuje Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych. W art. 18 tego Paktu mówi się, że nikogo nie można zmusić do działań, które by były sprzeczne z jego sumieniem. Pakt ten obowiązuje bezpośrednio, ma pierwszeństwo przed ustawą. Z Paktu można wyprowadzić normę, która daje dobrą ochronę sumienia.

.